28 czerwca nastał w tym roku bardzo szybko, w sumie od marca
to odliczanie nastawione było właśnie na tą datę i na godzinę 0, która wybiła o
9.30
4 miesiące ostrych
treningów, 6 razy w tygodniu, zaangażowana cała rodzina wszystko po to by dzisiaj,
28.06 wystartować na triathlonie w Pniewach. Na zawodach, które miały być sprawdzianem nie tylko mojej
formy fizycznej ale i wytrwałości w dążeniu do celu.
6 rano
pobudka, Tosia dostaje butle z mlekiem, a ja z mężem kanapki, nie ma co
wymyślać na śniadanie, żeby później nie było zaskoczenia na trasie. Dziadkowie
już są i biorą Tosieńkę w obroty, a my pakujemy rowery na pakę, jeszcze
ostatnie sprawdzenie czy wszystko jest i możemy ruszać... No prawie, raz się
cofnęłam po izotony, za drugim razem po okularki, teraz już bankowo wszystko
mamy... Oby:)
Pogoda w tą
niedzielę nie rozpieszcza, ale najważniejsze, że nie pada – pozostało jedynie
dmuchanie na asfalt, żeby wysechł po nocnej nawałnicy. W ciepłych dresach jest
tak miło… niestety woda wzywa i czas przywdziać foko-piankę. Przede mną 1500 m:
750 m szybkie wyjście, krótki bieg plażą i powrót w ciemne odmęty z nadzieją,
że a nóż uda się poprawić pierwsze
okrążenie. Z plaży słyszę Fabrykowych friendsów: Jacek krzyczy, żeby szybciej,
Alutka, żeby gonić tych z przodu, a ja … już chcę do mamy.
Druga pętla wyszła
chyba szybciej, zatem biegnę ile sił w nogach do strefy zmian, nadal
„uprzejmie” poganiana przez fabrykantów. Jest zimno, szybko ściągam piankę i
chwila zawahania, czy zakładać bluzę czy nie tracić czasu i już jechać? Ech te
moje dylematy i już tracę cenne sekundy. Jadę.
Trasę mogę
zaliczyć do tych przyjemnych. Delikatne podjazdy, super oznaczone dziury w
nawierzchni i dość szeroka nawrotka (tylko raz musiałam się wspomóc nogą).
Dystans olimpijski pozwala na drafting, czyli tak zwaną jazdę na kole,
próbowałam uczepić się Mariusza z Fabryki, niestety nie dałam rady dotrzymać mu
tempa, tym samym „Drafting says no to me”.
Nie obyło
się bez błędów nowicjusza, kończąc trasę nie zeszłam w porę z roweru i
przejechałam przez belkę. Musiałam cofnąć się i jeszcze raz przez nią …
przejść…. I uciekły kolejne sekundy…. Rafał mnie udusi ;/
Teraz już
bez zbędnych ceregieli, ściągam kask, zmieniam buty i lecę. Na trasie widzę
coraz więcej znajomych twarzy, jedni krzyczą, żeby „tak trzymać, inni, ze „to
nie rekreacja” (Alutkaa, ja to sobie zapamiętam :P) jest i mój trener Rafał (ulubieniec
wszystkich pań;)) teraz już nie ma haha hihi trzeba zasuwać.
Trasa
biegowa wyborna, 4 pętle po 2,5 km przez samo centrum miasta. Bardzo dobrze
rozlokowane punkty żywieniowe, na początku woda później banan i była moc, ale
taka MOC, że pozwoliła mi osiągnąć życiówkę: dystans 10 km w czasie 48.11-
chyba nikt się tego nie spodziewał, ja na pewno nie;)
Ostatecznie
triathlon w Pniewach, dystans Olimpijski ukończyłam z czasem 2.56.29, udało się
złamać barierę 3 godzin i to z małym zapasem.
Mój mały
sukces zawdzięczam treningom z Fabrykom Triathlonu, dlatego chciałabym bardzo
podziękować organizatorom Triathlonu w Pniewach za wybranie właśnie mnie na
„Twarz Triathlonu”. Dzięki tej nagrodzie i Fabryce przeżyłam najpiękniejszą
przygodę i zakochałam się w sporcie, który wydawał się dla mnie nieosiągalny.
Największe
podziękowania należą się moim trenerom, to dzięki nim biję swoje rekordy i chcę
więcej;) Jackowi za wyciskanie siódmych potów na basenie i w końcu nauczenie
prawdziwego kraula, a Rafałowi, że ze mną wytrzymał i obudził „triathlonową
bestię”, za dociskanie na rowerze i bieganie w plenerze, za perfekcyjny plan treningowy,
dzięki któremu przekraczam granice własnych możliwości. Czy osiągnęłabym to
wszystko trenując sama? Na pewno nie, a że chcę się dalej rozwijać i za rok
poprawić swój wynik zostaję z Fabryką Triathlonu, a tych, którzy na poważnie myślą
o triathlonie zachęcam do dołączenia do Fabryki. Daję im znak jakości TriMum;)