…i to nie sama. Wiadomo w grupie raźniej, chociaż moi
towarzysze raczej małomówni;)
Antonia przywdziana w kombinezon wędruje do wózka, Joka obok, zapas
worków na kupę jest więc ... ruszamy. Pogoda klawa, ale ocieplane kalesony to podstawa. Te co mam na sobie mają już 5 lat i są najlepsze (pewnie posłużą mi jeszcze drugie tyle). Pod softshellem koszulka z krótkim rękawem więc lepiej bez dłuższych postojów;)
Cel - podobny jak w niedzielę na rowerze, czyli
tętno w granicach 75%. Na początku szło całkiem nieźle. Tosieńka zasnęła-
wstrząsy wyjątkowo ją uspokajają, krótki postój z Joką;) i tylko to moje tętno gna jak szalone. Nie ma co ukrywać pchałam przed sobą prawie 20 kg , na smyczy 25 kg ciągnęło na boki - było z czym walczyć. I ten dylemat: biec szybciej czy trzymać tętno? Ostatecznie średnia to 165 uderzeń na minutę- damn it, dystans 6 km, czas 43min. Jest nad czym pracować...
Po biegu obowiązkowe rozciąganie, ale szczegóły w kolejnym poście.
Joka dba o moje samopoczucie. Tym razem chciała, żebym poczuła się jak nad morzem. Powiew makreli z jej paszczy, niczym pocztówka z Kołobrzegu:)