Lato rozkręciło się na dobre, jeszcze tydzień temu
startowałam w Pniewach w warunkach raczej wczesno jesiennych, a teraz słońce
topi asfalt a dziewczyny lubią brąz :).
Czas więc na triathlon w Szczecinie, a dokładnie Mistrzostwa Polski na
dystansie ¼ IM.
Etap pierwszy- pływanie w Odrze, to ona miała mnie schłodzić
po wciskaniu się w piankę jednak wchodząc czułam się trochę jak na starym CPNie;)
lekko zakręciło się w głowie - dzisiaj
podziękuję za picie, diesel mi nie służy. Mój start zaplanowany na 9.05 w tak
zwanej drugiej fali, Marcin wypłynął 5 minut wcześniej. Zaczęło się. Czyjaś
ręka namiętnie klepie mnie po łydce i nie chce odpuścić, drugi ktoś napływa mi
drogę i znowu myśli „po co ja to robię?”.
Włączam turbo żabkę i wymijam wodnych głaskaczy, w końcu jestem
mężatką;) Znalazłam swoja przestrzeń, obrałam azymut czas na popisowego kraula- trener Jacek byłby ze mnie dumny, do czasu. Minęłam dwie żółte boje, przede mną długa
prosta, coś czuję, że to ona jest pod prąd. Stylem mieszanym dopłynęłam. Silne
męskie ramię wyciągnęło mnie z wody i podreptałam do strefy zmian. Szybka
przebierka, buty, kask, oksy i moja biała szczała- lecę.
Po przejrzeniu profilu trasy nie obawiałam się jej, podjazdy
a i owszem, ale nie takie mordercze jak w Lubaszu, niestety nie znam Szczecina
i nie spodziewałam się, że dane mi będzie męczyć mojego bielucha na kocich
łbach. I to dwa razy. Wytrzęsło mnie za wszystkie czasy i niestety też bardzo
opóźniło, a w głowie miałam tylko, żeby dętki wytrzymały. Poza tym małym
mankamentem trasa była godna, długo prosto, szerokie zakręty, nóżka szła.
Na budziku 47 km, hmmmm ćwiartka…. Każdy ma inny
przelicznik;) Tym razem pamiętam, żeby zejść z roweru przed belką i gazu do
strefy zmian. Zamiana butów, czapeczka na głowę, uwaga- biegnę.
Kibice szaleją, upał jeszcze bardziej, dobiegam do wodopoju.
„Weź dwie” jak mówił klasyk, z jednego kubeczka parę łyków, zawartość drugiego ląduje na
głowie. Pierwszy podbieg nie chciał się skończyć. Robi się coraz bardziej
gorrrąco, chcę biec szybciej, żeby szybciej skończyć, ale nie mogę. Słońce pali
mi ramiona, krem z filtrem 50 został pokonany, to już chyba koniec. Ratunek
przychodzi w samą porę, wbiegam w kurtynę wodną całą sobą i żyję na nowo. Trasa
bardzo urokliwa, dzięki niej trochę tego Szczecina zobaczyłam, ale stopień trudności
– level expert. 4 ciężkie podbiegi, 35 stopni w cieniu. Czas biegu to trochę
jak opowieść o „aseksualnym oberżyście”- dysząca ze zmęczenia, cała mokra,
plująca wodą, której już nie dałam rady przełknąć, klejąca się od banana i
resztek z nosa, miss triathlonu to ja
nie będę;)
Wielkie brawa należą się wolontariuszom za trafianie z
prowiantem w moje „lego” ręce oraz kibicom, dopingujący a nawet podającym
kostki lodu - przy ich wsparciu udało mi
się ukończyć triathlon z wynikiem 3:00:06, tym samym zajmując 1 miejsce w mojej
kategorii wiekowej (K30-34). Właśnie po to to wszystko robię, bo sprawia mi to
ogromną radochę :)Szczecin uważaj, za rok też będę :P
"Koronoracja" najlepszych trzydziestek;)
Moja najpiękniejsza kibicka, jak zwykle przespała całą imprezę, ale przekaz myśli był;)
A bicek to po mamusi:)
Moja najpiękniejsza kibicka, jak zwykle przespała całą imprezę, ale przekaz myśli był;)
A bicek to po mamusi:)