Start w Kórniku pokazał, że co za dużo to niezdrowo. Były to moje siódme zawody i zmęczenie materiału wychodziło na każdym kilometrze.
Woda- zacznijmy od tego, że pogoda nie zachęcała nawet do wyjścia z łóżka, a co dopiero do moczenia się w miejskim akwenie. Prawie 300 osób trzęsących się z zimna więc nie ma co się sztalować tylko robić swoje. Startowaliśmy z wody więc był czas na oswojenie z oziębłym klimatem. Niestety tu muszę wymienić minusy, bo linia startu nie była dobrze zaznaczona, przez co nie każdy miał równe szanse i dystans oraz tylko jedna fala, co przy takiej ilości osób ani nie było przyjemne ani bezpieczne.
Woda- zacznijmy od tego, że pogoda nie zachęcała nawet do wyjścia z łóżka, a co dopiero do moczenia się w miejskim akwenie. Prawie 300 osób trzęsących się z zimna więc nie ma co się sztalować tylko robić swoje. Startowaliśmy z wody więc był czas na oswojenie z oziębłym klimatem. Niestety tu muszę wymienić minusy, bo linia startu nie była dobrze zaznaczona, przez co nie każdy miał równe szanse i dystans oraz tylko jedna fala, co przy takiej ilości osób ani nie było przyjemne ani bezpieczne.
Po pływaniu znowu dylemat, przywdziewać okrycie wierzchnie czy nie. Kurteczka niestety nie chciała się "otworzyć" więc ruszyłam w ten ziąb... i tu dopiero wyszło zmęczenie. Nogi jak z ołowiu, chęci chyba w piance zostały, nie była to najlepsza jazda, i jeszcze silny wiatr, ojjj słabooo.
W końcu dobiłam do strefy zmian i tu też nie obyło się bez wad. Organizator niestety nie zapewnił skrzynek na rzeczy, przez co wszystko walało się pod rowerami i nogami. Niby pierdoła, ale strach czy znajdę swoją piankę towarzyszył mi do końca wyścigu.
Humor za to poprawił mi wolontariusz, który nie dosyć, że wskazał i poprowadził mnie do mojego stanowiska, to jeszcze wziął ode mnie rower i go odwiesił, w tym momencie był moim hero:) .
Nadzieja, jak zwykle w bieganiu, ale wiadomo, po słabym rowerze fajerwerków raczej się nie spodziewałam. Pierwsze 200 m i jakiś zawodnik wpadł na mnie z impetem i nawet nie pomógł się podnieść, miał szczęście, że nie zauważyłam jego numeru. Ze zdartym kolanem i zaciśniętymi zębami ruszyłam przed siebie, bo chamstwa nie zniese.
00:50:37 h tyle zajęło mi przebiegnięcie 10 km po wąskiej ścieżce, dwa razy okrążając domek i paru spacerowiczów. Czas ostateczny 2:44:44 h, niby najlepszy w tym sezonie, ale tak jak wspominałam trasa była źle przeliczona więc bez większego hurra.
Fajna impreza na zakończenie sezonu, dzięki temu mam również porównanie do upalnych startów i te jednak bardziej mi odpowiadają.