niedziela, 14 czerwca 2015

PoLubasz to!

Pniewy coraz bliżej, robi się nerwowo. Postanowiłam zatem, że zanim nastąpi wielki pniewski test spróbuję swoich sił na podobnej imprezie w Lubaszu. Dziwne mi czasem pomysły przychodzą do głowy, ale z tym to już przesadziłam (weirdo with a beardo;).
Dystans podobny, bo olimpijka, czyli 1500 m pływania, 40 km rower i 10 km biegania. Na tym podobieństwa się kończą, ale od początku.
14-ego czerwca pogoda wyjątkowo dopisała, słońce porządnie przygrzewało więc wizja wbicia się w piankę przyprawiała mnie o dodatkowe krople potu na skroni. No ale wiadomo pianka to +10 mocy w wodzie i ten look...
Było nas trzech, w każdym z nas Fabrykowa krew :) 

Humory dopisywały, nawet za bardzo, ale przy stresie dopada mnie tak zwana głupawka-nerwówka.... jak widać nie tylko mi


Start zaplanowany jest na 11.30, chwilę przed stoimy już w wodzie. Parę ruchów, żeby wpuścić wodę i tym samym lepiej dopasować piankę. Ustawiamy się przy pomoście, już czas... padł "głuchy" strzał, ktoś krzyknął start i ruszyliśmy. PROsi rzucili się pierwsi, ja trochę już bardziej przejęta wolnym krokiem ruszyłam za nimi. Ogółem było ok. 32 startujących więc nie było co długo czekać tylko ruszać na żółtą boję. I tu zaczęła się moja droga przez mękę. Cały czas miałam wrażenie, że wszystkich zawodników coś ciągnie do przodu i tylko ja płynę w miejscu, a owe żółte punkty nawigacyjne z każdym ruchem oddalają się ode mnie. To było jak w najgorszym koszmarze, macham rękoma do kraula i nic się nie dzieje. Wszyscy daleko z przodu, z tylu widzę już tylko kajak... co za porażka... 
Wychodzę z wody, na plaży mąż krzyczy, że jest dobrze i żebym szybciej biegła, bo przede mną jeszcze drugie wejście do wody... tak, moja męka miała potrwać jeszcze drugie tyle. W głowie zaświtała mi myśl, żeby zrezygnować i nie pogrążać się już bardziej - niestety nie mam takiej natury i  jak już zaczęłam to skończę.
1500 m za mną... udało się, w końcu wyszłam z jeiora. Cięższa o jakieś 2 litry wody, które przelewały mi się po piance, zaczęłam się rozpinać i ściągać mój koci strój. Dobiegłam do strefy zmian, jeszcze tylko wyjmę nogi i szybko zakładam buty, kask, okulary, zabieram rower i lecę w kierunku Czarnkowa. Wybiegam ze strefy, tam sędzia pokazuje miejsce, w którym mogę wejść na rower. Przede mną ponad 40 km. Nogi mam jak z ołowiu więc wrzucam na lżejszą przerzutkę, ale nadal jest ciężko. Trasa też do najlżejszych nie należy. Mordercze podjazdy ukoronowane szybkimi zjazdami, gdzie moja prędkość skromnie dochodziła do 49 km/h (kolega jechał szybciej, ale jest cięższy, tzn. tak to sobie tłumaczę;)) Dla wtajemniczonych: zwycięzca opisał trasę jako trudniejszą niż ta w Sierakowie, a ja ją pokonałam:) Po czterech pętlach, mój licznik pokazał 45 km... egkhm trochę większa ta olimpijka się zrobiła. 
Odwieszam rower i zmieniam obuwie, kask zamieniam na czapeczkę i ruszam na trasę biegową. Nogi znowu odmawiają mi posłuszeństwa, czuję się ociężała i zrezygnowana... to chyba nie dla mnie... Dopiero na biegu zaczynam odczuwać jak bardzo jest gorąco, już chce mi się pić i jeść, w kieszonce mam batona, ale w sumie to na niego nie mam ochoty- nie dogodzisz;) Przychodzi, a raczej ja dobiegam do wybawienia, energiczne rytmy rodem z Palermo będą mi od dziś przypominać, że orzeźwienie jest blisko. Krótki podbieg i jest nagroda- kurtyna wodna, a za nią niezastąpieni wolontariusze z idealnie wykrojonym kawałkiem arbuza i kubeczkiem z wodą. Kochałam ich wtedy całym sercem, byli tak wspaniałomyślni, że przy drugim okrążeniu poczęstowali bananem, jakby czytali mi w myślach:) Pod koniec okrążenia kolejny wodopój dodał mi sił na całkiem spory podbieg oraz na przegonienie jednej zawodniczki (a już myślałam, że wszyscy skończyli i tylko ja zostałam). 
Drugie okrążenie biegło mi się nadzwyczaj dobrze i ostatecznie bieg ukończyłam z czasem 54:58- bez muzy, bez endo, bez Joki, to mi treneiro wytrzymałość wybudował:)- Rafał się spisał się, ale medalu mu nie oddam :P
W ostatecznym rozrachunku wyszło 3:23:10 iii 3 miejsce wśród kobiet:)))) Tak oto zapisałam się na kartach historii miejscowości Lubasz.















 Organizacja na najwyższym poziomie, na każde okrążenie coś na ząb:)



Taka prędkość, że aż mi hełmofon przekrzywiło:)


 Koooonieeeec i żyję:)


 Suplementacja po... omnom mniom


 Za rok też będę:)


Ekipa z niebieskiego dżipa, czyli Fabrykowe "nie daj się"